Z Arturem Szulcem, dziennikarzem sportowym i pomysłodawcą festiwalu, rozmawiamy o historii tego wydarzenia. Rozmowa została przeprowadzona podczas XV (jubileuszowego) Festiwalu Gwiazd Sportu w Dziwnowie.
W kilku zdaniach – od czego się to wszystko zaczęło ?
– Chcąc być dokładnym, mogę powiedzieć, że od telefonu, a konkretnie od rozmowy telefonicznej. Zadzwonił do mnie mój serdeczny kolega – Roman Słomski (pracujący wtedy w Kurierze Szczecińskim) i umówił na rozmowę z ówczesnym wójtem Dziwnowa, Zbigniewem Zwolanem.
Zajmowałem się wówczas imprezą w Międzyzdrojach – „Sportowcy dzieciom”. Ciekawa formuła, jednak na dwóch edycjach władze Międzyzdrojów postanowiły poprzestać. Wszystkie oczy były tam skierowane (tak jak i dzisiaj), na Festiwal Gwiazd. Szkoda, ale jestem to w stanie zrozumieć. Zmieścić sportowców w ówczesnej koncepcji festiwalu się nie dało (i nie było też takiej chęci), a na tworzenie oddzielnego przedsięwzięcia w większej skali nie było ani środków, ani możliwości.
I tak Pan trafił do Dziwnowa.
– Nie od razu. Kiedy okazało się, że Międzyzdroje nie są zainteresowane dalszą współpracą, postanowiłem poszukać innego miejsca. O tym właśnie rozmawiałem m.in. z Romanem (Słomskim). Wsiadłem w samochód i postanowiłem pojeździć po wybrzeżu aby zorientować się, gdzie można spróbować. Pozytywny sygnał przyszedł z Rewala, ale właśnie za sprawą Romana, postanowiłem wpaść wcześniej do Dziwnowa. Nie obiecywałem sobie wiele, ale Roman mi powiedział – „Spróbuj. Zobaczysz, że coś z tego może wyniknąć.”
No i ?
– No i przyszło zaskoczenie. Bardzo miłe zaskoczenie, choć pierwsza rozmowa nie oznaczała, że już mamy wszystko dopięte i zaczynamy działać. Ważna była jednak wola współpracy, a tą czuło się już na wstępie. To właśnie wtedy poznałem ówczesnego wójta Zbigniewa Zwolana, vice wójta Henryka Kamińskiego, czy aktualnego burmistrza Grzegorza Jóźwiaka. Opowiedziałem im o pomyśle i o swoich doświadczeniach z Międzyzdrojów („Sportowcy dzieciom”) oraz możliwościach, jakie stwarza taka impreza.
Czyli od pomysłu do realizacji. Czy była to długa droga ?
– Krótka. Na szczęście, bo czasu do planowanej na tamto lato (2002 rok) pierwszej edycji było mało i potrzebna była konkretna decyzja. Albo przechodzimy od słów do czynów, albo odkładamy projekt na inny czas. A przecież poza całą logistyką tego przedsięwzięcia, konieczne było jeszcze zachęcenie sportowców, aby do Dziwnowa przyjechali. Pierwsze spotkanie zakończyło się deklaracją – przemyślmy to i spotkajmy się znowu. Niedługo potem zasiedliśmy do stołu raz jeszcze. Tym razem już w szerszym gronie. Dołączyła m.in. p. Miłosława Romańczyc z Miejskiego Ośrodka Kultury i Sportu (obecnie MOSiK).
Rozmowa była bardzo konkretna i rzeczowa, co jednak najistotniejsze – zapadła decyzja o tym, że działamy. Ten pierwszy raz miał być czymś w rodzaju próby. Oczywiście, myśleliśmy już wtedy o cyklicznej formule, ale aby móc całe to wydarzenia rozwijać, konieczny był ów pierwszy krok. A ten, jak to ma często miejsce, bywa najtrudniejszy.
Jak wtedy wyglądał Dziwnów ?
– Zupełnie inaczej niż dzisiaj. I mówię to z pełnym przekonaniem, bo jeśli zestawię obie te przestrzenie czasowe, to widzę, jak bardzo Dziwnów się przez te 15 lat zmienił. To w zasadzie dwie różne epoki. Potwierdzają to wszyscy, których znam, a którzy w Dziwnowie bywają. Widzą to także sportowcy, którzy ilekroć do Dziwnowa przyjeżdżają, podkreślają skok, jaki wykonało to miasto (i gmina) na przestrzeni tych ostatnich kilkunastu lat. Warto o tym pamiętać, a z tego co wiem, na tym nie koniec, bo dalsze plany są bardzo obiecujące.
Decyzja podjęta, można działać. Od czego Pan zaczął ?
– W zasadzie całość mieliśmy już zaplanowaną. Teraz należało tylko podzielić się zadaniami do wykonania. Miasto wzięło na siebie całą logistykę i przygotowanie od strony technicznej, ja zaś część typowo sportową. Czasu, jak wspomniałem, nie było dużo, ale chęci i determinacja przeogromne. Co też nie jest bez znaczenia, w Dziwnowie działało już trochę osób, które były aktywne sportowo. Organizowały biegi czy różnego rodzaju inne zawody. Bywali tu też okazjonalnie znani sportowcy (choćby Marek Łbik czy Bogusław Mamiński) – krótko mówiąc – grunt był i na jego bazie można było budować. Miało to duże znaczenie szczególnie na początku, bowiem takiej imprezy samemu się nie przeprowadzi. W to musi być zaangażowany zespół ludzi, który wie co robić i dla którego sport to coś więcej, niż tylko wysiłek.
Na takie osoby tutaj trafiłem i bez wątpienia mówiąc dzisiaj o XV edycji, wspomnieć musimy o tych, którzy wtedy tworzyli to grono. Wspomniana wcześniej Miłka Romańczyc, Wiesia Kasabuła, która przez te wszystkie lata stała się czymś w rodzaju dobrej duszy festiwalu. Henryk Kamiński czy Grzegorz Jóźwiak – to z nimi omawiałem najważniejsze sprawy dotyczące festiwalu i to z ich strony mogłem zawsze liczyć na daleko idącą pomoc. Ze Zbyszkiem Zwolanem czy Krzysztofem Kozickim zawsze się dogadywałem, tak jak teraz z Grzegorzem, który w między czasie został burmistrzem. Zaangażowani w to byli też nauczyciele WF, pracownicy aktualnego MOSiKu. Krótko mówiąc wielu ludzi, którym zależało.
A właśnie – dziwnowski MOSiK (Miejski Ośrodek Sportu i Kultury) przy wydarzeniu o sportowym charakterze ma chyba szczególną rolę do wykonania ?
– Bez wątpienia. Stanowi nie tylko bazę logistyczną całości, ale jest też czymś w rodzaju szeroko pojętego centrum wydarzeń. Na jego zapleczu urządzamy koncerty, stąd bierzemy sprzęt, tutaj też działa coś, co umownie nazywamy biurem festiwalu. Pracownicy MOSiK-u dają z siebie naprawdę wszystko i choć na swój sposób pracują w cieniu najważniejszych wydarzeń, to m.in. dzięki nim te wydarzenia mogą się odbywać. Były dyrektor tej placówki Jacek Klimecki, aktualny – Maciej Atras – podczas festiwalu w pracy są niemal non-stop, a przecież wszystkie prace przygotowawcze kosztują ich nie mniej wysiłku i wymagają nie mniejszego zaangażowania. Nie można zapominać o innych pracownikach MOSiK-u – Ani, Zenku, Sławku, Jurku czy wspomnianej wcześniej Wiesi.
To oni przychodzą do pracy jako pierwsi i jako ostatni z niej wychodzą. Warto o tym pamiętać, a ja ze swojej strony bardzo serdecznie im za ten wysiłek i gotowość do pomocy, dziękuję.
Gmina była otwarta, ludzi, chcących się w to zaangażować też nie brakowało. A jak sportowe grono ?
– No cóż, łatwo nie było, ale jak zawsze w takich sytuacjach, postanowiłem wykorzystać swoje znajomości. Pracowałem w telewizji i wielu sportowców znałem osobiście. To bardzo ułatwiało, ale nie będę ukrywał – przekonanie ich do przyjazdu kosztowało trochę wysiłku, szczególnie na początku. Warto mieć przy tym świadomość, że gwiazdy sportu czy zawodnicy wyróżniający się w swoich dyscyplinach, to osoby bardzo zajęte. Albo trenują, albo, jeśli są już na sportowej emeryturze, udzielają się w związkach sportowych lub są pochłonięci nowymi życiowymi wyzwaniami. Jakkolwiek by na to spojrzeć, są to osoby bardzo aktywne i jednocześnie zajęte. Jest jeszcze druga strona medalu – Dziwnów nie był wówczas miejscem, które znacząco się wyróżniało. Międzyzdroje, Kołobrzeg, Świnoujście (jeśli mówimy tylko o najbliższej okolicy) – to były hasła, które były rozpoznawalne, z czymś się kojarzyły. Dziwnów zaś, choć urokliwie położony i bez wątpienia malowniczy, nie pojawiał się na pierwszych stronach gazet.
A to w rozmowach nie pomagało. Teraz jest zupełnie inaczej.
Ale mimo to, udało się.
– Owszem, inaczej pewnie byśmy nie rozmawiali. Jak wspomniałem, wielu sportowców znałem osobiście, z szeregiem z nich kontakt miałem bardzo serdeczny. Spotkaliśmy się na kawie, raz, drugi, porozmawialiśmy o koncepcji festiwalu, o replikach medali, o samym Dziwnowie. W ten sposób udało się zachęcić do przyjazdu m.in. Bogusława Mamińskiego, Pawła Nastulę, Waldemara Marszałka, Irenę Szewińską, Ryszarda Szurkowskiego, Andrzeja Suprona czy Mariana Sypniewskiego. Prawdziwe legendy i osoby o przeogromnym autorytecie w środowisku sportowym. To one stworzyły pewien fundament i jednocześnie opinię o tym wydarzeniu. Również one odsłoniły pierwsze repliki medali w Alei Gwiazd Sportu. Miejscu, które wtedy dopiero zaczęło się tworzyć, dzisiaj zaś może uchodzić za dziwnowską wizytówkę.
A skoro przy replikach medali jesteśmy, skąd pomysł na właśnie takie upamiętnienie ?
– Odciski dłoni zawsze kojarzyły mi się ze światem filmu i szczerze mówiąc, nie chciałem tego powtarzać. W Cetniewie zaś wielu polskich sportowców jest uhonorowanych gwiazdami i uznałem, że tego pomysłu także nie powinniśmy kopiować. Po prostu cetniewska Aleja Gwiazd Sportu nie powinna tracić na oryginalności. I tak przyszły mi do głowy medale, które dla każdego sportowca mają wartość szczególną. Pomysł bardzo się spodobał i nie ukrywam, jest nie mniej oryginalny. Wyróżnia Dziwnów, ale pozostawia też emocjonalny ślad wśród odsłaniających sportowców. Proszę sobie wyobrazić, że zdobywa Pan medal na olimpiadzie. Medal, który wieńczy lata wysiłku i wyrzeczeń, morderczych treningów. Odsłaniając jego replikę, zostawia Pan też w tym miejscu jakąś część tamtej atmosfery, która towarzyszyła dekoracji na podium. Takich chwil się nie zapomina. I dlatego Dziwnów w gronie sportowców cieszy się specjalnymi względami.
To bardzo ładnie brzmi i rzeczywiście, tworzy wokół tych replik pewną aurę. Wracając jednak do pierwszej edycji, czy była sukcesem ?
– Bez wątpienia. Całość trwała co prawda dwa dni (niespełna) i nie była tak obfita w wydarzenia towarzyszące jak obecnie, ale bardzo się spodobała. Zadowoleni byli turyści, zadowoleni włodarze gminy, wreszcie sami goście, czyli sportowcy. Podkreślano rodzinną atmosferę, sympatyczne spotkania z kibicami, dobrą organizację. Ludzie byli uprzejmi, chętni do pomocy. To stworzyło klimat, a dobry klimat sprzyja dalszemu tworzeniu. Tym samym jeszcze tego samego lata zaczęto myśleć o edycji numer dwa, planowanej na rok przyszły. Co także ma znacznie – tym bardzo udanym początkiem udało się przekonać ludzi w sportowym środowisku, że w dziwnowskiej imprezie jest potencjał i warto, mówiąc kolokwialnie – w to wejść.
Czyli przygotowania do kolejnych edycji były już łatwiejsze ?
– I tak, i nie. Z jednej strony współpraca z miastem układała się bardzo dobrze i z dumą mogę powiedzieć, że z czasem zacząłem być traktowany jak „ktoś stąd”. Nie byłem już tylko dziennikarzem z Warszawy, ale kimś, kto pokazał, że chce dla tego miejsca jak najlepiej. Na tej bazie wywiązała się bardzo sympatyczna nić przyjaźni, która trwa już … 15 lat. Z drugiej jednak strony zaczęły rosnąć oczekiwania co do samego festiwalu. Zainteresowanie robiło się coraz większe, także odzew ze strony sportowców zaczął być bardzo sympatyczny. Impreza została wydłużona, wzbogacona o nowe elementy. Z początkowych dwóch dni zrobił się prawie tydzień. To wymusiło przemodelowanie formuły i rozszerzenie jej o kolejne obszary. Wprowadziliśmy do programu więcej muzyki (koncerty każdego dnia festiwalu), zaczęliśmy zapraszać przedstawicieli sportowych związków, które co chciałbym podkreślić – o dziwnowskim wydarzeniu mają jak najlepsze zdanie.
Krótko mówiąc na przestrzeni tych 15 lat festiwal ewoluował ?
– Owszem. Po każdej z edycji wspólnie zastanawialiśmy się, co można zrobić lepiej, co wprowadzić nowego, jak uatrakcyjnić całą imprezę. Za każdym razem mieliśmy świadomość tego, że koncepcja musi się mieścić w letnim formacie, czyli być „trochę na luzie”, lekka i przyjemna, dostępna dla każdego chętnego. Od kilku też lat festiwal odbywa się w trzydniowym formacie, który po edycjach blisko tygodniowych, wydał się najbardziej właściwym. Dzięki temu program w czasie tych trzech dni jest bardzo bogaty i naprawdę nudzić się nie sposób. U podstaw pomysłu na całe wydarzenie leżało też bycie jak najbliżej ludzi – turystów, miłośników sportu, kibiców. Ten wątek rozwinęliśmy, wzbogacając go o konkurencje i zabawy ze sportowcami.
Podsumowując – jak Pan ocenia te 15 lat festiwalu ?
– Wbrew pozorom to nie jest łatwe pytanie. Oczywiście myśląc o Dziwnowie przychodzą mi do głowy same pozytywy, gdy dodatkowo myślę o festiwalu, odzywa się też serce, pojawia nostalgia. Krótko mówiąc czuję się tutaj doskonale. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, z którymi razem udało się stworzyć całe to przedsięwzięcie. Pamiętam jak jakiś czas temu, Włodek Szaranowicz, mój szef w telewizji, a prywatnie bardzo bliski kolega, powiedział: „Artur, robicie tam fantastyczną robotę”. I niech te słowa będą podsumowaniem. Wydają się najbardziej adekwatne.
Dziękuję za rozmowę.
Notował K.Z.